Chociaż zespół pęcherza nadreaktywnego (ang. overactive bladder, OAB; łac. vesica hyperreflectorica) nie jest chorobą śmiertelną, to wielu pacjentom skutecznie zabiera całą radość z życia, zmuszając do rezygnacji z pracy i kontaktów towarzyskich. Nic dziwnego, skoro objawami tego zespołu są parcie naglące (wzmożone, często nagłe, niewspółmierne do wypełnienia pęcherza odczucie potrzeby oddania moczu), czasami z towarzyszącym naglącym nietrzymaniem moczu, a także częstomocz dzienny i nocny.
Ocenia się, że w Polsce zespół pęcherza nadreaktywnego występuje u 12–17% osób (w populacji powyżej 70. r.ż. nawet u 42%), a w roku 2018 na całym świecie będzie na niego cierpiało aż 546 milionów ludzi. Wbrew powszechnej opinii OAB tak samo często występuje u obu płci, ale u kobiet częściej stwierdza się naglące nietrzymanie moczu. Nie wiadomo też dokładnie, co leży u podłoża tej choroby. Spośród możliwych przyczyn wymienia się zaburzenia neurologiczne, zarówno związane z ośrodkowym układem nerwowym, jak i obwodowym, siedzący tryb życia, otyłość, picie alkoholu czy palenie papierosów.
W terapii OAB stosuje się terapie behawioralne, farmakoterapię (leczeniem z wyboru są leki antycholinergiczne blokujące receptory muskarynowe w pęcherzu moczowym) i zmianę stylu życia. Niestety, jest to choroba tak wstydliwa, że ocenia się, że tylko 33% pacjentów na nią cierpiących szuka pomocy lekarskiej. Co więcej, ponad 50% pacjentów przyjmujących leki antycholinergiczne przerywa terapię w ciągu pierwszych miesięcy z powodu objawów ubocznych. Dlatego też dużym zainteresowaniem cieszą się metody neuromodulacji, które mogą być stosowane z powodzeniem w przypadku, kiedy w leczeniu OAB nie działa terapia behawioralna i farmakologiczna. Neuromodulacja to wpływ za pomocą impulsów elektrycznych na układ nerwowy w celu modulacji przetwarzania bodźca na drodze od jego powstania do odbioru na poziomie mózgowia. Co ciekawe, metoda neuromodulacji nie jest wcale wynalazkiem naszych czasów. Istnieją przesłanki wskazujące na to, że stosowano ją jeszcze zanim wynaleziono prąd - już w starożytnym Egipcie (używając ryb mających narządy elektryczne). Próby wykorzystania w leczeniu bólu migrenowego ryby drętwy (wytwarzającej prąd o napięciu do 200 V) opisał też w swoim dziele z 46 r. n.e. rzymski lekarz Scribonius Largus.
W terapii zespołu pęcherza nadreaktywnego stosuje się starszą, bardziej inwazyjną metodę elektromodulacji, czyli stymulację nerwów krzyżowych (ang. sacral nerve stimulation, SNS), w której pacjentowi wszczepia się niewielkie urządzenie wysyłające impulsy elektryczne do nerwów krzyżowych. Znacznie mniej inwazyjną metodą, a więc taką, która może być chętniej stosowana przez pacjentów i lekarzy, jest przezskórna elektrostymulacja nerwu piszczelowego (ang. percutaneous tibial nerve stimulation, PTNS), jednej z końcowych gałęzi nerwu kulszowego. W PTNS w skórze kostki, obok nerwu piszczelowego, umieszczana jest cienka igła, która następnie podłączana jest do elektrody urządzenia. Impulsy elektryczne przechodzą przez nerw do splotu krzyżowego (unerwiającego dolne drogi moczowe i mięśnie dna miednicy). W celu osiągnięcia najlepszych wyników urządzenie używa się przez 30 minut raz w tygodniu, a całe leczenie powinno trwać co najmniej 12 tygodni. W badaniach klinicznych wykazano, że jest to skuteczna metoda nie tylko w przypadku osób, u których zawiodła terapia farmakologiczna, ale także jako leczenie wspomagające, dzięki któremu można zmniejszyć dawki leków.
Do tej pory na rynku dostępne było tylko jedno urządzenie (Urgent PC Neuromodulation System firmy Cogentix Medical) oferujące przezskórną elektrostymulację nerwu piszczelowego i przeznaczone dla pacjentów cierpiących na zespół pęcherza nadreaktywnego. W marcu w Stanach Zjednoczonych miało premierę działające na takiej samej zasadzie NURO firmy Medtronic.
Niestety, zarówno SNS, jak i PTNS nie są refundowane w Polsce.
Materiały graficzne: Cogentix Medical, Medtronic
Przeczytaj także: Nadzieja dla osób sparaliżowanych po urazie rdzenia kręgowego